Ktoś wyłączył światło, nie wiem jak dojechać do celu

Kilka dni temu mój telefon poinformował mnie, że ruch uliczny w Warszawie jest umiarkowany i powinienem dojechać do pracy za 30 min. W pierwszej chwili nastąpiło zdziwienie, ale oczywiście ucieszyłem się, przecież to emanacja AI czy też IOT. Brawo. Jako ekspert z dziedziny geoinformacji poczułem dumę, ale zaraz potem przyszła zupełnie inna refleksja. Zaraz, zaraz skąd mój telefon wiedział, gdzie ja jadę? Nigdy nie zapisywałem gdzie pracuję, choć wiadomo, bo jest to codzienna rutyna. Cała sytuacja jest banalna i kuriozalna zarazem, ale wbrew pozorom powinna także zmusić do głębszych przemyśleń.

Społeczeństwo informacyjne

Wydaje się, że jako społeczeństwo zrobiliśmy krok w kierunku, z którego raczej nie będzie odwrotu. Ciekawe czy efekty będą takie jak te przedstawione w Terminatorze? Zgodziliśmy się, w dużej części nieświadomie i z wrodzonego lenistwa jakie charakteryzuje homosapiens, na totalny monitoring lub, co już brzmi znacznie groźniej, na inwigilację.  Wiadomo nikt z nas nie czyta regulaminów, na które zgadzamy się instalując kolejne ułatwiające nam życie aplikacje. Wybór jest prosty, albo się zgadzamy na warunki umowy albo nie będziemy mieli kolejnego gadżetu wzmacniającego naszą produktywność zawodową lub społeczną. Co gorsza nie wyrażając zgody skazujemy się na alienację zawodową i towarzyską, no bo jak się przyznać że nie używamy tej czy innej appki, kiedy stanowi ona standardowe narzędzie wśród naszych znajomych. Nie ma wyjścia, ale czasami należy się dwa razy zastanowić.

Uzależnieni czy inwigilowani

Na temat uzależnienia od internetu czy telefonów powstało już tysiące artykułów. Zagadnienia te rozpatrywane są zarówno jako kwestie socjologiczne, jak różnież niestety opisywane są także jako jednostki chorobowe. Być może z biegiem czasu uzależnienie od elektronicznych gadżetów przybierze znamiona choroby społecznej, ale nie jest to temat moich dzisiejszych rozważań. Chciałbym zwrócić uwagę na pewien fakt związany z danymi przestrzennymi.

Dla eksperta z dziedziny geoinformacji zainteresowanie lokalizacją powinno powodować tylko pozytywne skojarzenia. Wielkie korporacje uświadomiły sobie, że informacja o lokalizacji jest bardzo cenna i daje ogromne możliwości. Publikacja w serwisie techcrunch.com wskazuje jednak na ciemną stronę tego zagadnienia. Autor pokazuje praktyki Google zmierzające do pozyskiwania naszej lokalizacji nawet jeżeli nie wyrażamy na to zgody. Teoretycznie nie stanowi to problemu, gdy dane te są wykorzystywane w celach marketingwych i analizach konsumenckich. Jednakże można wyobrazić sobie zupełnie inne zastosowania i tu pojawia się problem.

Każdy kto czytał książkę Marca Elsberga „Blackout” wie co może spowodować włamanie do inteligentnego systemu energetycznego. Przedstawiona w książce futurystyczna wizja wydaje się na pozór niemożliwa, ale po głębszym zastonawieniu można dojść do wniosku, że jednak ma pewne znamiona prawdopodobieństwa. Jeżeli ktoś “wpuścił” wirusa do irańskich wirówek atomowych to chyba wszystko jest mozliwe.

A co będzie jak ktoś nam wyłączy Google Maps, które jak się okazało od jakiegoś czasu mnie inwigiluje? Teoretycznie odpowiedź jest prosta. Będziemy sobie radzić tak jak to robiliśmy jeszcze kilka lat temu. Racja my tak, ale co zrobią taksówkarze przecież oni nie są już dziś w stanie bez nawigacji dojechać do najbliższej przecznicy. Oczywiście przesadzam, ale kto w ostatnim roku miał w ręku zwykłą papierową mapę? Zupełnie inne zagadnienie stanowi młode pokolenie, które mam wrażenie zatraciło atawistyczne umiejętności poruszania się w terenie … bez smartphona.

Pierwszy sygnał ostrzegawczy

Do podjęcia tego tematu bezpośrednio sprowokował mnie mój inteligentny telefon, ale tak naprawdę głównym wydarzeniem był fakt jaki miał miejsce kilka tygodni wcześniej. A mianowicie firma Google postanowiła zwiększyć opłatę za wykorzystywanie swojego API. Od połowy lipca ceny korzystania z API Google Maps przez deweloperów wzrosły o bagatela 1400%. Teoretycznie nie dotyczy to bezpośrednio nas zwykłych użytkowników, ale może okazać się, że właściciel naszej ulubionej aplikacji będzie zmuszony żądać opłaty w wyniku praktyk Google. Do tej pory deweloperzy mogli za darmo wysyłać 25 tys. wywołań dziennie, teraz za 200 dolarów dostępnych będzie 28 tys. wywołań map, ale już miesięcznie. Oczywiście każda firma może dowolnie kształtować swoje cenniki, ale problem leży zupełnie gdzie indziej. Strategia udostępniania map za darmo spowodowała, że większość użytkowników przyzwyczaiła się, że jest to usługa która im się wręcz należy. O tym, że rynek nawigacji jest praktycznie zmonopolizowany nie muszę chyba nikogo przekonywać. Kto jeszcze dziś pamięta nawigcje Automapy, TomToma, Garmina czy inne? To już prawie prehistoria. I tu niestety popełniamy zasadniczy błąd, bo może się okazać, że monopolista “wyłączy światło” i każe sobie słono płacić za swoje usługi. Jak widać w tym kierunku zmierza Google Maps. Podobnie może się stać z innymi popularnymi serwisami, które jak się wydaje są dobrem publicznym. Otóż nie są i dlatego zawsze warto rozglądać się za alternatywą. 

Okazuje się, że wbrew pozorom nie jesteśmy skazani na Google Maps. Istnieje wiele ciekawych serwisów dostarczających mapy. Wymienię kilka komercyjnych, które zwietrzyły teraz swoją szansę: Maptiler, Mapbox, Bing czy polski Placematix. Zawsze pozostaje także możliwość skorzystania z rozwiązania społecznościowego jakim jest OpenStreetMap. Jak widać na szczęście jest alternatywa?

Wnioski

Cała sytuacja prowadzi do dwóch zasadniczych wniosków. Po pierwsze w dobie otaczającej nas na co dzień inwigilacji należy z rozwagą podchodzić do oferowanych nam gadżetów. Piszę to z pełną świadomością, jako zwolennik, entuzjasta i ekspert w zakresie rozwiązań geoinformacyjnych. Po drugie nalezy docenić wartość jaką stanowią inicjatywy społecznościowe, gdyż siła crowdsorsingu może okazać się znacznie większa nawet niż największe korporacje. Należy wspierać te działania dorzucając swoją małą cegiełkę. Okazuje się, że ten wspólny wysiłek pozwala tworzyć mapy społecznościowe niejednokrotnie przewyższające swoją jakością te komercyjne.

I może jeszcze jeden wniosek na koniec związany z rolą państwa. Czy w ramach budowy infrastruktury informacji przestrzennej państwo nie powinno zapewnić obywatelom podstawowych danych przestrzennych? Wydaje się, że podkład topograficzny powinien być dostarczany przez instytucje państwowe odpowiadające za jakość informacji tam zawartych.

Myślę, że dla każdego podmiotu jest miejsce na rynku, ale zawsze powinniśmy mieć alternatywę wyboru, aby w żadnej sytuacji nie być stawianym pod ścianą monopolisty. Swoją drogą ciekawy jestem czy Google nie popełniło strategicznego błędu? Choć wydaje się, że jest to działanie poprzedzone wieloma kalkulacjami i analizami. Ale pamiętajmy, że Kodak też był jedną z największych korporacji świata …

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *